Pomyślałam, że pierwszy wpis na blogu powinien wyjaśnić skąd się w ogóle wzięła nazwa: Co ja tu wyrabiam i jakie kręte drogi mnie doprowadziły do tego punktu zwrotnego na mapie mojego życia, że założyłam bloga. Mianowicie zaczęło się tak.

Był to marcowy dzień, kilka lat wstecz. Mój małżonek postanowił zakupić aparat fotograficzny. Szykowaliśmy się właśnie do spontanicznego wyjazdu narciarskiego w Alpy francuskie z naszymi przyjaciółmi, a mój mąż wymyślił, że na wysokości, wśród białych szczytów górskich nakręcimy teledysk do piosenki „Cisza jak śnieg” z mojej zbliżającej się wielkimi krokami płyty „Fala”. I rzeczywiście tak się stało.

I co dalej?

Później, w kolejnych miesiącach podchodziłam do aparatu jak pies do jeża, ale mój instruktor obsługi aparatu (mąż) okazał się być na tyle skuteczny, że złapałam bakcyla. Na pierwszy ogień poszły ciasta i w ogóle cała moja kulinarna twórczość, która okazała się być wdzięcznym obiektem nauki fotografii. Bardzo cierpliwym na pewno

Następnie w przeciągu pół roku miałam dwa niezwykłe doświadczenia – sesje, podczas których to ja byłam fotografowana. Było to dla mnie kosmiczne przeżycie. Nie spodziewałam się, że zdjęcia robione na łonie przyrody i w swoim własnym domu mogą być tak przyjemne dla osoby, która znajduje się w kadrze. Bliskość natury inspiruje do oderwania się od trosk dnia codziennego i wsłuchanie się w swój wewnętrzny głos. To była sesja z Anitą Suchocką, którą może znacie z Instagrama jako @aifowy. Nie zastanawiałam się, jak wyjdę na tych zdjęciach, jaki będzie efekt finalny sesji, po prostu rozmawiałam z Anitą i zachwycałam się widokami, prześwitami słońca między drzewami. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jestem w ciąży, więc kiedy już ta wiadomość na mnie spadła i oglądałam jednocześnie zdjęcia, magia była podwójna.  

Przełom. Nowe życie.

Na miesiąc przed rozwiązaniem do naszego nowego domu przyjechała Marta Rybicka, to był 6 stycznia 2018 roku. Mroźny poranek. Nie czułam się już wybitnie. Raczej jak wielki pączek, ale w czasie samej sesji coś się zmieniło. To było ekstra uczucie. Niespodziewane. Pomimo 25 kilogramów, których mi przybyło poczułam się podczas tego czasu sesji wyjątkowo, poczułam się piękna. I potem wzruszenie, kiedy oglądałam zdjęcia nadesłane przez Martę. I to wzruszenie wraca ciągle, przy każdej odsłonie. Wspomnienia. Cudowne.

Prosiłam męża, żeby podczas porodu robił zdjęcia. Ale przejęcia totalnie zapomnieliśmy o aparacie, i dopiero, kiedy Radek był z nami aparat fotograficzny został wypakowany z czeluści. Dokumentacja w każdym razie jest. To nadzwyczajne oglądać zdjęcia niemowlaka jeszcze w mazi, z wodami płodowymi w ustach, zaraz potem w pierwszym pajacyku na rękach swojego taty. Za każdym razem mam takie uczucie. Moim marzeniem jest fotografować porody. Może kiedyś je spełnię. W każdym razie, robienie zdjęć stało się moją autoterapią. W czasie trudnych pierwszych miesięcy macierzyństwa wyciąganie aparatu na kilka chwil było moją odskocznią od rutyny dnia z bobasem. Nazwałam swoje konto na Instagramie: matka_radka_lwa. Z czasem zorientowałam się, że najwięcej radości przynosi mi fotografowanie w sytuacjach prawdziwych, nieustawianych, gdzie przy okazji sięgam po aparat. Tak zrodziła się moja idea, żeby pójść w reportaż, zdjęcia naturalne, które po latach będą wzruszały i przypominały prawdziwe historie. Taką inspiracją stały się zdjęcia z mojego dzieciństwa, które zeskanowane dostałam od rodziców przy okazji mojego ślubu. Zamieszczam tu kilka ujęć:

Przyszedł taki moment, że postanowiłam wyczyścić konto instagramowe z większości zdjęć mojego dziecka. Z uwagi na jego bezpieczeństwo. To był też moment mojej fascynacji wypiekiem chleba. Tzn. chleb piekę od wielu już lat, ale w lipcu 2019 miało miejsce wydarzenie przełomowe. Uczestniczyłam w warsztatach prowadzonych przez Monikę Walecką. I totalnie przepadłam.Na mój Instagram wrzucałam tylko zdjęcia chlebów. Mój mąż stwierdził, że czas na zmianę nazwy mojego konta  i wymyślił: cojatuwyrabiam. Spodobała mi się, jest pojemne: zawiera w sobie moje działania kulinarne, fotograficzne i muzyczne.

I tak dotarłam do przełomowego momentu, o którym od dawna po cichu marzyłam. Mam stronę z portfolio. Bloga. I mogę powiedzieć: cześć, świecie! Dzień dobry wszystkim tym, których bliskie relacje i codzienność składa się na święto. Którzy nie czekają na wyjątkowe momenty by powiedzieć sobie: kocham. Nakarmić się swoją obecnością, ciepłym spojrzeniem. Którzy nie mają wysprzątanych mieszkań na tip top, ale nade wszystko lubią być sobą. I cieszyć się tym co tu i teraz.